Аннотация: Stalkera, całkiem zwyczajnego człowieka, spotyka dziewczyny, które są bardzo niezwykłe. I mają supermoce i takie fajne dziwactwa. Te dziewczyny są po prostu super i super.
. GRA STALKER BEZ ZASAD
ADNOTACJA
Stalkera, całkiem zwyczajnego człowieka, spotyka dziewczyny, które są bardzo niezwykłe. I mają supermoce i takie fajne dziwactwa. Te dziewczyny są po prostu super i super.
. ROZDZIAŁ 1
Musiało minąć jakieś trzydzieści sekund, zanim brzęczenie w moich uszach ustało. Wiał bardzo mocno. Został rzucony kilka metrów do tyłu, bliżej krawędzi bagna, gdzie poczuł ohydny smród, który zaczął przenikać do jego płuc.
Podniósł rękę, dotknął głowy, sprawdzając, czy nie ma w niej nic niemiłego w postaci dziury po kuli lub wbitego fragmentu. Ale wszystko było w porządku, o ile w ogóle dotyczyło to stanu, w którym nie można wstać, a każdy ruch powoduje taki ból, że można mimowolnie umrzeć w szoku bólowym.
Kręgi płynęły mi przed oczami, ściskała mnie klatka piersiowa, a ręka od razu sięgnęła do kieszeni, w której znajdowała się apteczka ze strzykawką. Ledwo wystarczająca siła mogła wystarczyć na więcej, ale w tym momencie to było przynajmniej coś.
Znalazłszy potrzebny lek, stalker z całej siły wbił igłę i wyciskał całą zawartość, czując, jak płyn i moc rozprzestrzeniają się w żyłach, oczyszczając umysł i napełniając mięśnie energią.
Wkrótce mógł już normalnie widzieć, ból w klatce piersiowej stopniowo ustąpił, wreszcie udało mu się wstać i zobaczyć, że przez cały ten czas leżał w środku trzcin, smrodu i brudu. Wybuch odrzucił broń nieco dalej. Na ciele nie było widocznych ran, a wszystkie jego próby znalezienia przynajmniej czegoś potwierdzającego ból, który odczuwał przed zastrzykiem, zakończyły się niepowodzeniem. Był nienaruszony, choć trochę wgnieciony.
Powietrze było przesiąknięte śmiercią. Czuł to z każdym oddechem i porcją powietrza, która dostała się do jego płuc, gdy czołgał się do swojej broni i widział przez ścianę szarych roślin i bagiennej trawy kilka ciał prześladowców leżących tuż przed jego oczami. W pobliżu słychać było wycie pseudopsów i warczenie jakichś innych stworzeń, które wydawały się bardzo blisko tego miejsca. Pachnące krwią i świeżym mięsem miały się tu pojawić.
Mężczyzna gorączkowo sprawdził magazynek - nabojów powinno wystarczyć na kilka minut, ale tylko wtedy, gdy stworzenia nie rzucą się na niego masowo, będzie miał trudności.
"Granat" - przemknął mu przez głowę. Był to ostatni argument w sporach z mutantami, ale niestety nie miał teraz nic takiego.
- Może sprawdzić ciała? Jedno z nich musiało mieć przynajmniej jedno.
Wstał, zdjął automatyczny bezpiecznik i ostrożnie, jakby szedł przez pole minowe, zaczął iść naprzód, zbliżając się coraz bardziej do miejsca, w którym grzmiała eksplozja i zginęli jego towarzysze.
Tutaj. prawie przy kraterze, gdzie wyraźnie leżała mina, smród spalonego mięsa uderzył mnie w nos. Odczekał trochę, tłumiąc uczucie wymiotów, po czym zrobił krok, przyklęknął na jedno kolano i przewrócił okaleczone ciało stalkera na plecy.
Pech, pomyślał, sprawdzając kieszenie w poszukiwaniu granatów.
Potem poszedł do drugiego, trzeciego. Musiałem wyjąć kilka zapasowych magazynków i ruszyć w stronę starej chaty pozostawionej tu od czasu pierwszego wyrzucenia i zabarykadować się, pozostawiając tylko jedno wyjście, z którego można było strzelać do mutantów, jeśli to wyczują i podeptali prosto do domu.
- Cholera - powiedział w końcu ze swojej klatki piersiowej.
Mężczyzna wyjął krótkofalówkę, przyłożył ją do ucha i zaczął wypowiadać dawno wyuczone słowa, mając nadzieję, że zostanie usłyszany, zanim mutanty przegryzą ostatni kawałek jego mięsa.
- Baza, to jest Sokół, wpadliśmy w zasadzkę, tylko ja przeżyłem.
Powtórzył to jeszcze kilka razy, wsłuchując się w pustkę eteru. Potem zrobił to jeszcze raz, mając nadzieję, że to ostatnie wydanie było winne, a to przeszkadzało w komunikacji radiowej, ale gdy jego wezwanie o pomoc nie zostało odebrane, wyłączył radio, przyciskając karabin maszynowy do piersi.
W koszarach było wtedy ciepło. Około dziewiątej wieczorem, kiedy oddziały rozpoznawcze i łowcy artefaktów wrócili do swoich zwykłych miejsc noclegowych na noc, pomieszczenie stało się przepełnione. Hala była wypełniona ludźmi, gwar, opowieści i anegdoty zostały zatrute.Ci, którym udało się wynieść z kampanii coś droższego niż podarte spodnie, natychmiast udali się do kupca, którego buda znajdowała się na drugim piętrze tuż za biurem Borowa.
Stary człowiek nie chciał nawiązać kontaktu. Był na ogół osobą spokojną. Są one zwykle odrzucane, uważane za szalone lub nie z tego świata. Ale ponieważ dziadek (tak z szacunkiem nazywali go wszyscy miejscowi stalkerzy ze względu na jego wiek i doświadczenie) był kierownikiem sanatorium, potrzeba przynajmniej od czasu do czasu zwrócenia się do niego o pomoc zmusiła stalkerów do ukłonu mu się.
Nie mogę uwierzyć, że znów jesteśmy na zero.
Wiktor ze znużeniem wszedł do holu, rozglądając się po zatłoczonym pomieszczeniu, gdzie jak zwykle pachniało potem, papierosami, alkoholem i śmierdzącymi opowieściami. Potem podszedł trochę do przodu, gdzie zauważył mały stolik w samym kącie i dołączył do dwóch kolejnych prześladowców, którzy kończyli piwo po podróży.
-No jak? Z czym wróciłeś, Vitya? Sądząc po twojej twarzy, to bałagan.
Naprawdę był wykończony długą i niebezpieczną drogą. Bagna Polesia nigdy nie były przyjazne dla obcych, zwłaszcza jeśli wpadali do jej posiadłości w poszukiwaniu artefaktów. Od czasu, gdy Strefa przeniosła się na północ i objęła część regionów Brześcia i Homla, wielu stalkerów chwaliło te miejsca, zabierając stamtąd niezliczone łupy i rzadkie artefakty. Całe karawany wjeżdżały w tropicieli bagien, aż źródło zaczęło wysychać. Od tamtego czasu pod mostem przepłynęło dużo wody. Khabar stał się znacznie mniejszy, a ryzyko wzrosło wielokrotnie. Komuś innemu udało się znaleźć kilka rzadkich okazów, dla których naukowcy byli gotowi podrzeć sobie nawzajem gardła, ale raz na jakiś czas tak się nie stało i na jedną udaną wyprawę było ich tuzin absolutnie zero. I dobrze, żeby nie było strat. Zdarzały się przecież przypadki, że połowa oddziału wracała z zupełnie zwyczajnego nalotu, opowiadając, jak pseudopsy rozdzierały resztę w drodze do miejsc, a nawet gorzej. O tych miejscach krążyło wiele historii, ale to i tak nie powstrzymało stalkerów. Takie jest pragnienie zysku. Trudno uchronić się przed dużym ryzykiem, gdy kush może zapewnić wygodne życie do późnej starości.
"Wszystko jest źle" - powiedział Victor, wyjmując ostatnią puszkę gulaszu z plecaka, który został z kampanii. Szybko je otworzył, przejeżdżając czubkiem noża po wieczku, po czym w jednej chwili zjadł całą zawartość, połykając większość prawie bez żucia - stalker miał tak silne uczucie głodu.
Przeszliśmy całą drogę do samego krateru.
- Byłeś tam?- zapytał jeden ze stojących nieopodal stalkerów.
Zaśmiał się cicho.
Możesz mi nie wierzyć, do niczego Cię nie zobowiązuję.
-A jak tam jest? Słyszałem, że bando wybrali te części. Wygodne jest łapanie żółtogębów - miejsca są głuche. Nie ma sensu szukać kogoś, kto znika, więc uciekają tam tłumnie.
Obaj stalkerzy spojrzeli na siebie. Victor zdał sobie sprawę, że znają to z pierwszej ręki.
-Dużo wszelkiego rodzaju śmieci i bandytów to mniejsze zło jakie tam spotkałem.
Skończywszy resztki swego skromnego prześladowczego posiłku, podniósł plecak na ramiona, podziękował chłopom za towarzystwo i udał się do kupca. Na drugim piętrze było nieco mniej ludzi, ale ze względu na niewielką powierzchnię sali oraz brak okien i dobrą wentylację śmierdziało tu tak, jakby właśnie zabito i wypatroszono pseudoolbrzyma, którego śmierdzi teraz tuż pod jego stopami. Wykończyli zmysł węchu Wiktora i papierosy tlące się na stole u kupca. Nie palił od kilku lat i, w przeciwieństwie do swoich kolegów-palących, z każdym oddechem odczuwał podłość tytoniu.
Była kolejka. Kilku żołnierzy z dyżuru, najwyraźniej przechodząc przez te miejsca do swojej bazy i zatrzymując się, by uzupełnić amunicję i prowiant, uważnie przyglądało się towarom rozłożonym na stole. Broń. Amunicja. Wyposażenie i mundury. Wszystko to było w mniej lub bardziej odpowiednim stanie, co czasami budziło nie mniejsze zdziwienie niż burer na okolicznych terenach, ponieważ kompleks sanatoryjny i przylegające do niego budynki mieszkalne i gospodarcze były bardzo oddalone od lądu, a okazywało się, że niezwykle trudno to uzyskać. Ale Vitold był do tego handlarzem, bo wiedział, jak znaleźć dowolny produkt, a jeśli do tego przywiązały się dobre pieniądze, to nie można było się martwić o wynik - wszystko zostanie dostarczone na czas i na czas. A teraz, kiedy grupa dłużników, po dokonaniu zakupu i zapełnieniu portfela Vitolda banknotami, odstąpiła na bok, na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Dzień nie idzie na marne, gdy klient wychodzi zadowolony, a ja zarabiam.
- Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku - powiedział Victor, podchodząc do lady.
- No, monsieur, na co narzekałeś? Dawno cię nie było. Przez godzinę myślałem, że wszyscy nie żyjecie, że tak powiem, strefa zabrała was i zamieniła w jednego z tych dziwaków przy palniku.
Ale jestem tutaj i mój mózg jest w porządku.
- I to mi się podoba, to znaczy, że masz dobry produkt.
Wiktor milczał. Szczerze mówiąc nie miał nic do zaoferowania Vitoldowi i nie chciał się do tego przyznać. Z ostatniego nalotu stalker wyszedł pusty i pozbawiony sił, ledwo docierając do sanatorium. Niemniej jednak miał coś, coś cennego, czego nie można było dotknąć ani ocenić wizualnie, coś, o czym marzył nawet Borow.
Kupiec spojrzał podejrzliwie na swojego klienta, potem spojrzał na innych stalkerów za nim, którzy czekali na swoją kolej, po czym pochylił się nieco do przodu, zawieszając swoje ciało nad szkolnym biurkiem, które służyło za biurko Vitolda.
- Lepiej nie wspominaj o tym zardzewiałym stworzeniu. Ostatnim razem zabiła dwanaście osób w RUES. Od tamtej pory nikt jej nie widział i lepiej by było, gdyby wpadła prosto do piekła, niż straszyła swoją obecnością moich klientów.
Rzeczywiście, wiele osób nazywało ją rdzawą ze względu na kolor szorstkiej wełny, która przypominała zardzewiały drut kolczasty nawinięty na tę samą szorstką i wytrzymałą skórę. Bardziej niż wszystkie inne tego typu osobniki obżerała się stalkerami do niewiarygodnych rozmiarów, dlatego lokalne grupy nawet zawiesiły wrogość, aby ją zjednoczyć i zabić. Ale po nalocie na RUES stwór zniknął bez śladu i od tego czasu nikt go nie widział.
-Więc nie jesteś gotowy za to zapłacić?
Witold wrócił do poprzedniej pozycji, odchylając się na krześle, chrzęszcząc pod ciężarem właściciela. Pstrykając palcami i pocierając szerokie czoło, całym swoim wyglądem pokazał, jak walczyły w nim chciwość i ciekawość.
- Cholera - powiedział, uderzając dłońmi w stół. - Dawno nie byłem zdumiony takimi propozycjami.
-Więc pytanie brzmi: cena?
- Nie tylko - przerwał na sekundę. -A co jeśli kłamiesz? Co jeśli dostaniesz pieniądze i nie powiesz nic rozsądnego. Następnie poszukaj wiatru na polu. Strefa jest duża, diabeł wie, dokąd cię zaprowadzi.
- Bardzo się cieszę, że znaleźliśmy wzajemne zrozumienie. Lepiej jedź do Borowa. Jest tam właśnie teraz. Starzec jest przenikliwy, od razu rozpoznaje kłamstwo, jeśli uda ci się go przekonać, pomogę ci z czymś w twoim polowaniu, ale poza tym - przepraszam. Tutaj co druga osoba albo widziała duchy, albo komunikowała się z Bogiem, albo widziała dziwne mutanty w lesie podczas pełni księżyca. A każdy potrzebuje pieniędzy, broni i sprzętu.
Victor wyszedł, wciąż słysząc stare narzekania kupca. Zatrzymał się przy drzwiach - ktoś otworzył kilka okien na strychu, gdzie bliżej nocy ze względów bezpieczeństwa znajduje się para snajperów, a do sanatorium zaczęło przenikać świeże powietrze, pchane wzmożonym wiatrem.
Victor wziął głęboki oddech. Przyjemnie było mu oddychać, jeśli nie idealnie czystym, ale świeżym powietrzem, które osłabiało słodką mieszankę smrodu, która przez cały ten czas unosiła się na drugim piętrze. Krok po kroku oddychał coraz częściej, jakby to powietrze zawierało całe jego życie i nie mógł nim nasycić swojego ciała przed spotkaniem nieuniknionego.
Zapukał do drzwi w staromodny sposób: trzy razy krótko, pamiętając o powściągliwości dziadka, odbijając się prawie we wszystkim. Nie nastąpiła zwykła odpowiedź na pukanie, ale z jakiegoś powodu Victor pomyślał, że może już wejść, po czym lekko otworzył ciężkie drewniane drzwi i wszedł do dobrze oświetlonego gabinetu.
Borow siedział przy dużym stole, patrząc na coś na ekranie monitora. Osoba, która weszła, wcale go nie zainteresowała, tylko raz spojrzał w górę, aby spojrzeć na gościa, po czym ponownie utonął w linijkach spływającego dokumentu tekstowego.
Victor podszedł bliżej stołu, usiadł na pobliskim krześle i czekał. Zdarzyło się to starcowi, gdy zignorował to, co się wokół niego działo, po czym znów wrócił do naszego świata, jakby nic się nie stało. A teraz Victor musiał odczekać piętnaście minut, zanim Borow podniósł wzrok znad komputera iw końcu zwrócił uwagę na prześladowcę.
"Mów", dziadek zagrzmiał basowym głosem.
- Mam informacje o chimerze, tej, która sześć miesięcy temu szczególnie nerwowo nam drażniła. Widziałem ją na granicy obwodu brzeskiego w obwodzie Zhadin. Miejscowi powiedzieli, że stwór wisi dalej: Stolin, Rechitsa, Kruki. Ludzie znikają coraz bardziej. Wygląda na to, że osiedla się na swoich nowych terenach łowieckich.
Borow nic nie powiedział. Nie wstając z krzesła, odwrócił się do mapy wiszącej na ścianie i spojrzał na miejsce, o którym mówił Victor.
- Zaszedłem daleko.
- Spotkałem ją w drodze do krateru. Spała na nizinie, w trzcinach, czekając na południowe upały. Generalnie miałem szczęście, gdybym został przez nią złapany trochę później, kiedy zrobiłoby się chłodniej, kto wie, jak by się to wszystko skończyło.
Stary człowiek milczał. Wydawało się, że rozważa wszystkie za i przeciw, podobnie jak Witold, dręczony wątpliwościami co do informacji, nie spieszył się z podjęciem decyzji, co szczególnie wystawiło na próbę cierpliwość Wiktora. Już miał się odwrócić i odejść, plując na wszystkie zasady, by rekrutować ludzi i samodzielnie rozwiązać dziwaczne stworzenie i uchodzić za legendarnego myśliwego, gdy nagle starzec ożył. Wrócił z kraju zadumy, w którym był przez cały ten czas. Odwrócił się twarzą do stalkera i wypowiedział to samo lakonicznie.
-Co chcesz?
-Potrzebuję odpowiedniej broni. Właśnie wróciłem z nalotu dzisiaj i jestem nagi jak sokół. Nie mam funduszy, by kupić wszystko, czego potrzebuję, ale jeśli pomożesz mi w tym biznesie i uda mi się zapełnić stwora, wtedy prześladowcy będą tu tłumnie napływać i będzie dużo łupu.
Dziadek milczał przez chwilę.
-A jeśli nie?
Tutaj Victor nie znalazł nic do powiedzenia. Tak naprawdę całe polowanie na Rusty było czystym szaleństwem i samobójstwem. Zabiła ciężko uzbrojonych ludzi na RUES, że powinna zrobić to samo z małą grupą stalkerów, a nawet na własnym terytorium.
- Postaram się, żeby to zadziałało.
Wreszcie wycisnął Victora. Ale Borow stał na swoim miejscu. Dziadek powtórzył swoje pytanie.
- A jeśli nie możesz tego zrobić?
Po tym, jak Victor pozostawił pytanie bez odpowiedzi, dziadek po cichu zwrócił się do komputera i kontynuował czytanie. Oznaczało to, że rozmowa się skończyła. Starzec przyjął decyzję i nie było mowy o żadnej broni.
Wyszedł na korytarz, gdzie wciąż śmierdział jak śmieci, minął dwóch innych stalkerów, którzy czekali na swoją audiencję w Borovp, a potem zszedł na pierwsze piętro. Byli tam wszyscy ludzie. W pewnym momencie było ich tak dużo, że nie można było zrobić kroku, żeby nie uderzyć kogoś ramieniem.
Niemniej jednak udało mu się przecisnąć do wyjścia i wyjść, gdzie Victor mógł wziąć głęboki oddech. Dym tytoniowy nie ściskał już jego płuc - oddychanie stało się znacznie łatwiejsze, a mdląca mieszanka potu i alkoholu pozostała za nim. Zardzewiałe, ale wciąż mocne drzwi zatrzasnęły się za nim i Strefa otworzyła się przed jego oczami.
Kiedy przybył tu po raz pierwszy, niewiele było zamieszkiwanych przez ludzi, a wszystko w dzielnicy przypominało cichy, martwy chaos, który pojawia się, gdy na horyzoncie rośnie nuklearny grzyb, a fala uderzeniowa wieje do piekła. Coś podobnego wydarzyło się również tutaj. Jednak pewna siła: Pan lub natura, jak ktokolwiek jest zainteresowany, zaczęła przywracać porządek i wkrótce miejsca te zapełniły się żywymi istotami, jakoś przystosowanymi do promieniowania, a gdy ten atak zaczął zanikać, porwany dalej przez nieznane siły na północ, zaczęli pojawiać się ludzie. Mutanty przyszły za nimi. Łowca i ofiara (w zależności od tego, na którą stronę patrzeć) nagle znaleźli się przed sobą, co zmusiło każdą z grup do ścisłego określenia swojego dobytku. Ludzie osiedlali się w sarym budynku sanatrii. Kompleks z czasów późnego ZSRR jest cholernie dobrze zachowany nawet po wszystkich kataklizmach i dziesiątkach erupcji, stając się bezpieczną przystanią dla setek wędrowców i włóczęgów szukających w Strefie szczęścia. Niewielki teren wokół trzech kampusów sanatorium był również strzeżony przez ludzi, ale wszystko, co za nim było, było pustkowiem, wszystko należało do mutantów. Były inne prawa. Prymitywne, zwierzęta, gdy instynkty drzemiące w stalkerach obudziły się i zamieniły się w te same drapieżniki, zapominając o swojej ludzkiej egzystencji.
A teraz, patrząc przed siebie, w daleką odległość, gdzie pozostałości niegdyś wielkiego imperium tonęły w wysokich zaroślach trzcin, gdzie wielopiętrowe budynki zamieniły się w siedliska mutantów i stworzeń nieznanych nauce, Victor poczuł całe swoje ciało usztywnił się, a jego ręce automatycznie sięgnęły po broń.
Świat naprawdę się zmienił. Nie tak szybko, jak wielu się wydawało, ale dramatycznie, zmieniając nie tyle krajobraz całego terytorium, co dusze ludzi, którzy postanowili poświęcić swoje życie Strefie. Pochłaniała ludzi, posiadała umysły tak bardzo, jak żaden narkotyk nie mógł tego zrobić. Opętani cudami dziejącymi się w tym miejscu, napędzani marzeniami o wzbogaceniu się lub po prostu poznaniu innego życia, ludzie wlewali się w te miejsca w todpas, bez względu na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Victor szedł długą ulicą, rozciągniętą jak boa dusiciel w gąszczu, między niegdyś mieszkalnymi wieżowcami. Zmarli. Bardzo dawno temu ludzie opuścili swoje domy, pozostawiając ceglanych gigantów, aby przeżyli swoje życie w nowym świecie.
Pod stopami brzęczał metal - tory tramwajowe właśnie kursowały w tym miejscu. To prawda, teraz były zardzewiałe i przypominały spuchnięte żyły, od dawna pozbawione krwi, ale nie mniej straszne.
Pustka.
Victor nagle zobaczył dziwne ślady stóp. Były jak króliki, ale dość duże. Co tu pazury tygrysie i bardzo ostre. Nawet metal szyny był porysowany.
Wiktor zmarszczył brwi. Nie wystarczyło natknąć się na zmutowanego królika. To zwierzę wielkości dobrego lwa potrafiło pluć trucizną na odległość. I nie jest łatwo przestać
nawet wybuchowy pocisk. Oczywiste jest, że spotkanie z takim królikiem i jadowitym tygrysem jednocześnie nie wróżyło dobrze. To naprawdę potwór.
Victor skręcił w alejkę i mimowolnie przykucnął. Nie szukał zbędnych przygód.
Wyciągnął zza pasa pistolet. Słuchałem. Tak duża bestia nie może podkraść się niezauważona. Nagle stalker zobaczył szkielet z boku. Był taki...
Okropnie zmasakrowane i obgryzione. A na kościach wisiały fragmenty formy, które najwyraźniej niedawno zostały zabite i przegryzione - płynąca krew nie zdążyła zamarznąć.
Wiktor przeklął:
- To japoński policjant!
I zamarł... Znowu słuchał. Wszystko wydawało się ciche. Ale intuicja podpowiadała, że najlepiej będzie wrócić do towarzystwa innych stalkerów lub wybrać dom
bardziej wiarygodne. Victor poruszył się kucając... I w krótkich kreskach.
A potem naprawdę dał się słyszeć stłumiony warkot i skrobanie czyichś potężnych łap. Victor przyspieszył, podbiegł do drzwi. W tej samej chwili za nim zapłonęły płomienie.
A ogień trafił w brudny garnitur. Wiktor obejrzał się. Podążył za nim potwór. Wielkość byka była mieszanką królika z uszami i lwa o potężnych łapach.
A jednak ta bestia płonęła ogniem.
Victor słyszał, że zmutowane króliki potrafią pluć trucizną, ale nie sądził, by ta umiejętność obejmowała zianie ogniem.
Mężczyzna prawie umarł ze strachu. A bestia szybko zmniejszyła dystans. Teraz już wyprzedził Victora i uderzył łapą stalkera. Uderzenie zwaliło mężczyznę z nóg.
Trup nadepnął na Wiktora z góry i zmiażdżył go. Wtedy mięsożerne usta kliknęły.
Jeszcze chwila i koniec. W tym momencie błysnął promień i jakaś nieznana siła odrzuciła zmutowanego królika. Zupełnie jakby uderzył go piorun.
Potwór ponownie próbował drgnąć, ale ponownie został zabity. A ogromna zwęglona tusza opadła.
Victor był w wielkim szoku. Nigdy się tego nie spodziewał. I żeby w strefie była tak potężna broń, że strzelałaby promieniami.
W tym samym czasie mężczyznę ogarnął strach. I nagle on sam zostanie zabity. Kto go potrzebuje - kolejny liczny prześladowca ...
Połowa Białorusi została już objęta strefą anomalii, a poszukiwacze przygód z całego świata przyjeżdżają tu w poszukiwaniu artefaktów. A ktoś specjalnie szuka czego
może zostać obrabowany. W domach wciąż można znaleźć wiele cennych rzeczy. A mafia też ma swoje interesy w strefie.
Victor próbował się odczołgać. I wtedy nagle przed nim pojawiła się postać. Victor zamrugał oczami. Wydawał się majaczyć.
Z przodu była dziewczyna o bajecznej urodzie. Miała na sobie obcisły kombinezon, który nie krył jej sylwetki z otwartą głową i można było zobaczyć, jak jej złota,
bujne włosy. A twarz jest odważna i jednocześnie piękna.
Victor próbował wstać, gdy dziewczyna nagle chwyciła go za nos gołymi palcami u nóg. Naprawdę było co iść na dach.
Bajecznie piękna dziewczyna chodzi boso po strefie. I tak go złapałem.
Victor poczuł silny ból. Jego nozdrza były ściśnięte jak szczypce. A ta piękna dziewczyna miała takie mocne palce. A potem poczuł, że coś chwyta
go i za grzywą.
Victor usłyszał głos innej dziewczyny, był bardzo przyjemny, a jednocześnie złowieszczy:
- Czy Gerda złapała dzieciaka?
Blondynka odpowiedziała ze śmiechem:
Jak widzisz Charlotte? Prawdziwy mały i niezbyt przystojny mężczyzna!
Victor był zdezorientowany. Właściwie to, czym jest: trzydniowy zarost, długo nie myty, spocony, śmierdzący. Tak, i nie błyszczy pięknem, a ma już ponad trzydzieści lat.
Victor to generalnie taki sobie człowiek... Najbardziej zwyczajny. Wzrost jest przeciętny, w łóżku też nic specjalnego. Brakuje już kilku zębów i nie ma co wstawiać.
Najprostsza osoba, a nie jakiś hollywoodzki bohater. A oto dziewczyny. Przed nim pojawiła się druga dziewczyna. Była ognistoczerwona. A także w ciasnym
kombinezony, które nie zakrywają sylwetki. Co więcej, było jasne, że dziewczyny są bardzo umięśnione i mają brzuch z płytkami. Obie są bardzo piękne, mają odważne twarze,
i wysoki. Przynajmniej mają metr osiemdziesiąt pięć i są boso. na wysokich obcasach dziewczyny w ogóle byłyby wysokie.
Ruda była uzbrojona w jakiś fantazyjny karabin maszynowy, a na jej pasku wisiał diabeł wie, co jeszcze. Tak, i blondynka z pełnym arsenałem.
Victor pomyślał, że to dziwne, że dziewczyny są boso. W końcu w strefie jest tyle infekcji, a sama gleba jest zatruta i pełna różnych trujących pleśni, grzybów, pokrzyw i
różne rodzaje owadów.
W rzeczywistości te dziewczyny dużo ryzykowały ze swoimi gołymi podeszwami, które, co dziwne, są różowe i czyste, brud i kurz nie osadzają się w nich.
Ogólnie rzecz biorąc, te dziewczyny są takie niezwykłe.
W okolicy jest znacznie mniej kobiet niż mężczyzn. I łatwo o niepłodność i narodziny zmutowanego dziecka. Chociaż zdarzają się rzadcy poszukiwacze przygód - lady bandyci,
i prostytutki. Chociaż oczywiście całkowicie zdegradowane kobiety chodzą do prostytutek, z których wiele jest okropnych i pijanych. Generalnie w strefie popularny jest alkohol.
Uważa, że przynajmniej częściowo neutralizuje promieniowanie i wiele trucizn. Ale od pijaństwa kobiety szybko się starzeją i tracą swój rynkowy wygląd. To jest smutne.
A te dziewczyny, takie młode, świeże, opalone i zdrowe - po prostu uczta dla oczu.
Victor wymamrotał, chwytając w dłonie bosą stopę Gerdy, która nadal zatykała mu nos:
- Odpuść, bo boli!
Dziewczyna zaśmiała się, mówiąc:
- Tak, to boli... Ale co powiesz patsuk. Uratowałem cię!
Victor odpowiedział z westchnieniem:
- Mogłabym ci zapłacić, ale prawie nic nie mam!
Gerda zachichotała i zauważyła:
- A co zabrać takiemu biednemu facetowi jak ty!
Czerwona Charlotte powiedziała:
- Może nas poliza?
Gerda parsknęła pogardliwie:
- Śmierdzi!
I wyrzucił Victora. Mężczyzna pociągnął się za plecy... Dziewczyny roześmiały się zgodnie. Były tak seksowne, że Victor mimowolnie się podniecił.
Tymczasem Charlotte zbliżyła się do zwłok zmutowanego królika i klepnęła go w futro, zauważając:
- Szlachetna osoba! Ale tylko jego ogon jest cenny!
Gerda skinęła głową i zapytała Wiktora:
- Jeśli nie chcesz, żebyśmy odcięli ci głowę, powiedz nam, gdzie jest kamień szczęścia!
Victor wymamrotał zmieszany:
- Tak, ja... Czy byłbym taki, gdybym miał kamień szczęścia!
Charlotte odcięła krzaczasty ogon lwa-królika. Włożyła go do torby i warknęła:
- On kłamie! Starzec powiedział mu, gdzie jest kamień! Odetniemy mu głowę?
Victor wymamrotał zmieszany:
Dlaczego miałby to powiedzieć? Kim jestem dla niego? Co więcej, sam byś wiedział od niego ...
Gerda warknęła:
- To nie zadziała... Ale czuję, że to nie jest takie proste, jak się wydaje. Może zabierzemy go do piwnicy i torturujemy zgodnie z zasadami!
Charlotte na zgodę skinęła głową.
- Zdecydowanie należy to zrobić! Zabierz go do piwnicy i tam spróbuj!
Gerda chciała coś powiedzieć, kiedy usłyszała przekleństwa i brudne sprośności.
Dziewczyny odwróciły się. Na drodze pojawiło się tuzin brudnych i obdartych mężczyzn. Ruszyli w stronę dziewczyn. A jednocześnie przeklinali i całkiem brudzili.
Charlotte zachichotała.
- To banda pięści ... Jaki jest świat kritinów!
I wyciągnęła broń.
Gerda skinęła głową na znak zgody.
- Zabijmy ich! W strefie jest za dużo brudu!
I obie dziewczyny wzięły i odsłoniły twarze. Wiktor zadrżał ze strachu. Tyle gniewu pojawiło się w oczach tych niezwykłych dziewczyn. Zastanawiam się kim oni są?
I jaką mają fenomenalną moc! Czego po prostu nie mogą.
Z pistoletów Charlotte i Gerdy wyleciały belki. Uderzyli mężczyzn, którzy szli w ich kierunku, wyraźnie chcąc zgwałcić piękności.
A potem piekielny upał i... Kilka osób zostało jednocześnie pociętych przez promienie. Upadli z wyciem. Reszta uniosła karabiny maszynowe i obcięte strzelby.
Obie dziewczyny: ruda i blondynka przewróciły się. I od razu wezmą i posadzą. To były cele śmierci. I tu znowu spadają, w
masa człowieka. Dość paskudny tłum...
Gerda odpaliła i pisnęła:
- Fa lalka!
Charlotte zauważyła:
- Szybko jesteśmy z nimi!
Zginęło dwunastu mężczyzn z gangu kułaków. Zostali pobici jakąś niezwykłą bronią promieniową. Dwóch z nich wciąż wiło się i drgało.
Gerda krzyknęła:
- Czarny kruk w obliczu śmierci,
Ofiara czeka na północ...
Charlotte potwierdziła:
- Wojownikom będzie nieśmiertelność,
Jeśli śmiało trafisz w oko!
. ROZDZIAŁ 2
Dziewczyny pracowicie przetrząsały zwłoki. Z kieszeni i pasków zabrali wszystkie pieniądze, zabrali kilka drobnych kamyków-artefaktów.
Następnie podnieś broń. A potem Victor nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wszystkie te noże, pistolety, karabiny maszynowe, obcięte strzelby trafiły do torebek
wojownicy i dosłownie zniknęli tam ...
Victor zapytał ze zdziwieniem:
- Jak ty to robisz?
Gerda zachichotała i odpowiedziała:
Nie rozumiesz człowieka!
Charlotte logicznie stwierdziła:
Cóż, za długo to wyjaśniać! Chodź wstawaj i podążaj za nami! Nadal się przydasz, jeśli nie chcesz zostać odcięty
głowa!
Gerda zachichotała i zauważyła:
- Tak i natychmiast!
I chwycił Victora za kark. Z łatwością oderwał go od ziemi i niósł.
Mężczyzna unosił się i bezradnie miotał w powietrzu. Charlotte podniosła pistolet Victora gołymi palcami u stóp i rzuciła w niego.
Automatycznie chwycił broń.
Ruda skinęła głową z aprobatą.
- Niezła reakcja!
Victor odpowiedział z westchnieniem:
-W przeciwnym razie nie przeżyjesz!
Gerda postawiła go na nogi i skinęła głową.
- Chodź z nami! I nie waż się uciekać. Poruszamy się szybciej niż najszybszy człowiek na świecie.
I popchnęła Victora karabinem maszynowym.
Pochylił się i szedł razem z dziewczynami. Wyglądał jak pobity pies.
Dziewczyna uderzyła się w stopy, pozostawiając nagie, pełne wdzięku ślady w kurzu. Co więcej, Charlotte zanurzyła stopy we krwi.
Wygląda na to, że obaj nie ukradli nikogo, by się bać. I są takie seksowne - po prostu wyzywająco.
Victor zapytał dziewczyny:
- Kim jesteś?
Rudowłosy wojownik odpowiedział z uśmiechem:
- Co myślisz?
Mężczyzna podniósł ręce.
- Nie wiem! Ale jesteś taki wyjątkowy!
Gerda skinęła głową, obnażając zęby.
- To my możemy cię zabić... Ale w takim przypadku jesteśmy w stanie dać nagrodę. to już zależy od Ciebie!
Wiktor zaśmiał się sceptycznie.
- Jak mogę się przydać takim fajnym kobietom jak ty?
W odpowiedzi Gerda podniosła nogę i ponownie chwyciła Victora za nos gołymi palcami i ścisnęła znacznie mocniej. I ryknęła:
Nie jesteśmy twoimi kobietami! Kobiety sprzedają nasiona na rynku!
Charlotte skinęła głową.
- Prawidłowy! Ale dużo wiesz! Na przykład taki artefakt jak kamień odmłodzenia!
Wiktor wzdrygnął się i zauważył:
- To bardzo rzadki kamień. I ma skutki uboczne. Możesz nawet stać się małym chłopcem, jeśli będziesz trzymać go w dłoniach przez długi czas.
Co więcej, poza strefą ci, którzy otrzymali taką młodość, po prostu umierają. A w strefie, zamieniając się w dzieci, tracą też dorośli
mocne strony i umiejętności, a często pamięć dorosłych.
Gerda skinęła głową na znak zgody.
- Tak, słyszeliśmy, że kamień młodości ma właściwości uboczne i niezbyt przyjemne. Jednak w połączeniu ze szczęśliwym kamieniem
a z kilkoma innymi artefaktami może uczynić osobę spoza strefy nieśmiertelnym i wiecznie młodym supermanem. Aby...
Charlotte chętnie potwierdziła:
- Jeśli chcesz żyć, pomóż nam!
Wiktor zadrżał i zapytał:
-Kim ty wogóle jesteś?
Gerda zauważyła z uśmiechem:
- Dodatkowa wiedza tylko skróci Twoje życie!
Charlotte potwierdziła:
Mamy tylko więcej powodów, żeby cię zabić!
Victor zatrzymał się... Minęli cuchnące wysypisko. Jakiś włóczęga, widząc dziewczyny, rzucił się do nich i zaczął błagać:
- Daj sierocie... skórkę chleba!
Charlotte gołymi palcami u stóp podniosła odłamek szkła i rzuciła nim. Włóczęga, który skoczył zbyt blisko, trafił prosto w oko. I kawałek szkła
przebił łodygę i wszedł do mózgu. Łotr upadł.
Wiktor gwizdnął.
- Łowno! Bardzo mądry!
Gerda zauważyła:
- Nie możemy tego zrobić!
Charlotte warknęła.
- Tak, namoczyłem mikroba!
Wiktor zauważył:
- To też jest człowiek, a zabijanie jest takie okrutne!
Charlotte zaśmiała się i zauważyła:
- A może odwrotnie. Niż tutaj, aby wegetować w innym świecie, będzie o wiele lepiej dla bezdomnych!
Gerda zauważyła z uśmiechem:
- Prawidłowy! Dlaczego szumowina miałaby żyć ... Dla ludzkości to niewielka strata!